Alfabet wojewódzki

Alfabet wojewódzki

ALFABET WOJEWÓDZKI

Trwają targi i przekomarzania na temat ilości przyszłych województw. Są tacy, którzy chcieliby mieć ich osiem, bo łatwo by je było zliczyć na palcach. Inni krzyczą o dwanaście, albowiem liczba to swojska, przez starych Polaków zwana pieszczotliwie „tuzinem”. Powszechnie wiadomo, że dwanaście mamy też miesięcy, czyż więc nie byłoby sympatycznie, gdyby każdemu z województw poświęcić jeden miesiąc? Niech by każde po kolei województwo w przypisanym sobie miesiącu stawało się centrum polskiego życia rozrywkowego na przykład. Albo politycznego. Albo jednego i drugiego pospołu. Można by również obdzielić te jednostki administracyjne znakami zodiaku. Ciekawe, które wzięłoby Barana. Wiemy, iż jest propozycja zrobienia siedemnastu województw jak za starego, dobrego Gomułki. Nie jest to głupie, bo siedemnaście jest liczbą pierwszą. Siedemnaście województw dałoby się podzielić tylko przez siebie i przez jedność, co automatycznie zapewniłoby unitarność naszego państwa i zapobiegłoby paskudnej landyzacji. Mówi się w niektórych kręgach o magicznej liczbie „dwadzieścia i pięć”. Jestem za, bo w końcu mamy dwadzieścia paluszków, które zaginamy i pięć zmysłów, od których odchodzimy. Ale co to, azali nie proponuje się trzydziestu dwóch – po jednym na każdy ząbek? Ludowcy chcą czterdziestu dziewięciu, ale oponują brydżyści, dla których jest jasne, iż województw musi być pięćdziesiąt dwa: tak, iżby każde znalazło swą szczęśliwą kartę. I tylko jednemu przypadnie dupek żołędny.
My, ludzie zmotoryzowani i piśmienni, chcemy dwudziestu czterech województw. Po jednym na każdy znak łacińskiego alfabetu. Dzięki temu tablice rejestracyjne zaczynać się będą w każdym województwie od innej litery. Ale też z tego powodu każde z województw winno się nazywać na swoją głoskę. Dość już gorszących przypadków znanych nam z teraźniejszych doświadczeń, kiedy to cztery z nich są na „b”, pięć – na „p”, sześć – na „s” i ani jedno – na „a”!
Suwalskie i białostockie możemy sobie wyobrazić jako zjednoczone w prowincję augustowską z żubrem w herbie i żubrówką jako produktem eksportowym głównym. Z czterech jednostek terytorialnych na „b” zostawiłoby się pewnie bielskie z siedzibą w Bielsko-Białej ze względu na upodobanie rodaków do malucha i białej wódki. Częstochowskie wygrywa z pewnością z ciechanowskim, ale zwolennicy Polski Ludowej skłonni są promować chełmskie. Bieda z literą „d”. Czyżby nie było godnego jej województwa? Browar Dojlidy już przydzieliliśmy augustowskiemu. Pozostają jedynie Dyrdymały Górne z ich wstydliwym pociągiem do denaturatu. Elbląskie nie ma konkurencji, ma za to piwo „EB”; musi się ostać. Niewiele mamy miejscowości na „ef”, choć znalazłoby się parę na „fe”. Cóż, mamy w obrębie stolicy Falenty i Falenicę, kto broni postawić tam odpowiednie biurowce? Gdańskie ze swoim Goldwasserem jest trudne do ominięcia. Nie zaszkodzi mu gorzowskie, bo i czym? Hel też musi być stolicą, w końcu geografowie widzą go na samym czubku. Na „i” największy jest Inowrocław. Mamy dalej Jelenią Górę na „j”. Jelenia ma w herbie, gdyż żyje z turystyki. Łatwo się domyśleć, co tam popijają. Przyłączmy do Jeleniej Zieloną i może legnickie. Trudno rozstrzygnąć rywalizację pomiędzy krakowskim i katowickim. Kieleckie odpada ze względu na dokuczliwe wiatry, kaliskie – bo piwo krotoszyńskie nad podziw jest paskudne, zaś o Koszalinie i Koninie mało kto słyszał. Ale krakowskie zostawić, czy katowickie? Rozstrzygniemy to metodą orła i reszki. Potem mamy chyba Lublin i lubelskie, jako że legnickie kojarzy się nieprzyjemnie z tatarem, a leszczyńskie – nadto swobodnie z orzeszkami. Łódzkie przebija łomżyńskie centralnym położeniem i ostrym czółenkiem. Aby Łomżanom smutno nie było, ustanowimy im województwo we Mławie i po zabawie. Nowosądeckie znane jest z góralskiej muzyki, w takt której po staremu lud miejscowy sączy okowitę wciąż na nowo. Należy mu się istnienie, bo cała reszta to cepry. Opolanie wyglądają od ostatnich wakacji na spłukanych. Czy ma z tego wynikać, że im się województwo należy, czy – że nie? Podobno spłukanych godzi się obdarowywać. Następnie przewidujemy prowincję poznańską, czyli Pyrlandię. Niech żyje Lech Kolejorz. Uzasadnienie jest zbędne. Radomskie ustąpi pewnie rzeszowskiemu, bo to w istocie szkieletczyzna. Ma szansę szczecińskie, bo ktoś musi pilnować porządku w Słupsku. Toruńskie wchłonie jednak bydgoskie, bo w Toruniu się lęgną twardsze pierniki. Na „u” wybije się pewnie Ustronie, jako że mało który samorząd chciałby w owe Ustronie wdepnąć. Wrocław nie da się wykopsać, gdyż zawzięci tam siedzą lwowiacy. Na „x” mogą już być tylko Ksiuty. Będzie też siedziba władz wojewódzkich w Świnoujściu, bo miasto to uprawia stosunki komunikacyjne z Ystad. Choć może nie w Świnoujściu, a w Yarocinie albo Yabłonnej. Wszystko możliwe. Za to na koniec listy załapie się Zamość. No proszę, wyszło nawet dwadzieścia pięć i to tylko dlatego, że zrezygnowaliśmy przezornie z tego na „ku”. A bo przyczepiła nam się słowiańska litera „ł”, której nie dało się ominąć.
A teraz nieco poważniej. Wszystko zależy od założeń. Jeśli rzeczywiście chodzi o to, by województwa były silne i samodzielne, to faktycznie im ich mniej, tym lepiej. Zgadzam się z tym, że dla przeciętnego obywatela usadowienie siedziby interesującej nas jednostki administracyjnej jest obojętne. Sam w Urzędzie Wojewódzkim załatwiałem coś tylko raz w życiu – i to za komuny. Obawa przed tym, że silne województwa będą się chciały wybić na niepodległość, jest dla mnie absurdalne. Nie w Polsce z silną tradycją patriotyczną – mimo modnie na zewnątrz prezentowanej cynicznej pozy. A gdyby nawet, powtarzam: gdyby, jakimś cudem pojawiły się tendencje odśrodkowe to co? Trzymać Polaków w kupie siłą? Jak Albańczyków w Jugosławii? Administracyjne lub siłowe rozwiązania nie sprawdzają się w praktyce: jedyne co rodzą, to terroryzm. Jedynym sposobem na separatystów jest danie im autonomii, by dla ich potencjalnych zwolenników stało się jasne, że narzekania ekstremistów na to, że dzieje się krzywda i ucisk, są wyssane z palca. W gruncie rzeczy spójność państwa zależy w ostatecznym rachunku tylko i wyłącznie od postawy obywateli, jeśli się znarowią i postanowią odłączyć, to żadne posunięcia administracyjne nic nie dadzą. A strzelać chyba nam religia nie pozwala, co? No, tu też problem, co kto rozumie przez chrześcijaństwo, ale dla mnie po chrześcijańsku postąpił Havel, mówiąc Słowakom chcącym separacji: a pies wam mordy lizał, choć mógłby zwalić im na łby wojsko w imię świętej godności czeskiego narodu. Obawy o to, że środki wojewódzkie pójdą na centrum kosztem peryferii, byłyby zasadne, gdyby w województwie działała władza autorytarna; jeśli będzie działał demokratyczny samorząd, to już tylko od obrotności i zaangażowania radnych, od ich związków i koalicji zależy, co i gdzie popłynie. Z drugiej strony zrozumiałe jest, że niektórym żal, bo to prestiż. Najbardziej na pewno żal urzędnikom urzędów wojewódzkich narażonych na likwidację oraz osobom z ich otoczenia wyposażonym w dojścia i kontakty. Nie widzę jednak powodów, by ktoś taki, jak ja, miał się przejmować ich ciężką dolą. Warunek, oczywiście, jest taki, by zlikwidować wszystkie lub prawie wszystkie możliwości koncesjonowania, rozdawania, udzielania i przydzielania, w jakie mogłaby być uzbrojona administracja wojewódzka.