Barwy główne

Barwy główne

SYMPATYCZNY KOLOR ZIELONY

Kolory wzbudzają emocje albo nie. Emocje są albo ich nie ma. Jeśli są – to albo pozytywne, albo wręcz przeciwnie. Jeśli rodaka umieścimy w pomieszczeniu pomalowanym na jednolity kolor, będzie miał skłonność do określonego nastroju, uczucia lub stopnia pobudzenia związanych właśnie ze wspomnianym kolorem. Oczywiście, jeśli ów rodak jest normalny; bo jeśli – i tak będzie najczęściej – normalny bynajmniej nie jest, to będzie reagował w sposób przez podręcznik nie przewidziany. A z podręcznika wynika, dajmy na to, że czerwień pobudza, a zieleń uspakaja. Ale każdy wie, że ważne też są okoliczności, czyli tak zwany kontekst. Ta sama barwa w różnych okolicznościach, czyli kontekstach, budzić będzie różne uczucia. Planujemy swoją osobą cykl wykładów na temat oddziaływania poniektórych kolorów, jako to brązowego, żółtego, czerwonego, czarnego i innych. Ze względu na wiosenną porę, niniejszym zaczniemy od zieleni.
1. Kolor natury. Zielona jest przyroda, głównie ta, co się zakorzenia i nie pęta z miejsca na miejsce. Są też zielone dzięcioły i żabki. Dlatego zielony jest sympatyczny. Lubimy przecież przyrodę, a zwłaszcza jej łono, na którym wyprawiamy majówki. Wyciągnięci na trawie czujemy się w sam raz. Znana przypowieść turystyczna opowiada nam o bacy, który właśnie na trawie leżał wyciągnięty i założywszy ręce pod głowę wołał ze szczerego serca: „O Jezu, o Jezu, o Jezu!”. Zapytany, o co mu właściwie chodzi, wydzielił z siebie wypowiedź rozwiniętą: „O Jezu, o Jezu, jak mi się robić nie chce!”. No cóż, natura kojarzy się nam z odpoczynkiem, a nasz baca odpoczywał przed pracą, jak to czyni chętnie każdy prawdziwy Polak. Po pierwsze zatem, zieleń to symbol odpoczynku w plenerze.
2. Kolor wolności. Zielone bywa też światło. Zielone światło mówi nam, że możemy iść na całość. Uwielbiamy iść na całość. Rodak biesiadujący na łonie gastronomii skłonny jest, gdy mu przed oczyma duszy mignie zielona poświata, zawołać na cały głos: „Kelner, po pół mineralnej dla wszystkich proszę!”. Przedstawiciel narodu, gdy mu w parlamencie zapalą zielone światło, rzuca się do reform. Ten sam przedstawiciel, znalazłszy się sam na sam z tak zwaną płcią przeciwną, skłonny jest na zielone światło zareagować odrzuceniem reform. I to właśnie jest ta zależność od kontekstu, o której napomknęliśmy byli powyżej.
3. Kolor ekologów. Zielonym sztandarem wymachują obrońcy środowiska. Bronią oni natury przed naturą ludzką. A bo ta ludzka natura przypomina im drożdżową. Jak wiadomo, drożdże łykają cukier i wydalają alkohol. Kiedy stężenie alkoholu przekroczy pewną miarę, zabija drożdże. Rzec więc można, iż drożdże giną we własnych odchodach. Obrońcy środowiska głoszą, że ludzkość zużywa zasoby naturalne i produkuje śmieci, które ją w końcu zaduszą. Pan Zdzicho natomiast mniema, iż człek to coś zupełnie odmiennego od drożdży, a nawet wyższego jako następne ogniwo łańcucha. Człek bowiem łyka alkohol i wydziela chuch ewentualnie kackupę. Pan Zdzicho nie wierzy, by chuch i kackupa stwarzały śmiertelne zagrożenie dla kogoś, kto nie ma nadmiernie wydelikaconego powonienia. Delikatnym zaleca oddychanie przez usta. Ale wróćmy do obrońców środowiska. Uwielbiają się oni przykuwać do rozmaitych nieruchomości na znak protestu. Używają do tego wysoko przetworzonych produktów takich jak stalowe łańcuchy i kłódki z zamkiem patentowym. Nie dowierzają, jak widać, łyku, powrósłom i niegarbowanym rzemieniom. Tak sprzeczna jest ludzka natura.
4. Kolor naiwności. Wespół z bielą zieleń jest barwą niewiniątek i naiwniątek. U osobników zielonych naiwność bierze się z niedojrzałości. Naiwność niedojrzała wykorzystuje nie tylko łono przyrody, by się odnaleźć w malinach. Jest mile widziana na majówkach, bo daje się sadzać na mrowisku, co umożliwia pożółkłym z dojrzałości miłośnikom natury łączenie odłowu owada z ulubionymi przez nich badaniami anatomicznymi. Mnóstwo uciechy dostarczają zieloni namówieni do przejęcia pałeczki po drożdżach. Mile są widziani w kasynach, interesach i na giełdzie – zwłaszcza, gdy posiadają zielone.
5. Kolor ruchu ludowego. Nie tylko ekolodzy kupią się pod zielonym sztandarem. Zbierają się pod tą barwą również zwolennicy prezesa Kalinowskiego. Nie lubią reform poza rolną, a powiaty spisali na straty. Mogą przystać na to, byśmy weszli do Europy, lecz nie zdzierżą, jeżeli Europa wejdzie do nas. Wybrali sobie za godło koniczynkę nie bacząc, że elektorat, napasiony takową, gotów doznać przykrego wzdęcia i paść, co się też stało.
6. Kolor otwarcia. Zielony to nasze okno na świat. Za starego porządku trudno było zażyć wolnego świata, póki się nie wytężyło szarych komórek, by umyślić, jak tu zebrać złote, żeby było co wymienić na zielone. Z zielonymi łatwiej było ubiegać się o paszport, a jeśli nawet się tego dokumentu nie dostało, zawsze można było się wybrać w podróż do Pewexu. Również i dzisiaj z zielonymi za granicą raźniej.
Takie to skojarzenia mamy z barwą zieloną.

CZERWIEŃ

Mówiliśmy poprzednio o kolorze zielonym, że jest sympatyczny. Dziś powiemy sobie o czerwieni. Osoby z wyższym wykształceniem malarskim wiedzą, że czerwień kontrastuje z zielenią. Czy wynika z tego na pewno, że skoro zieleń jest sympatyczna, to czerwień jest do niczego? A co, jeśli ktoś lubi przyrodę, a jednocześnie nie cierpi zielonych i krzywi się na ludowców? A czy nie ma takich, którzy cechują się pewną nieśmiałością, w związku z czym nie odpowiada im zielone światło i wolą czerwone „stop”?
Czerwone nie jest obce przyrodzie. Wprawdzie zielone w naturze przeważa, ale są jeszcze maliny, truskawki, pąsowe róże i zachody słońca. Nie zapominajmy o wisienkach i czerwonym winie. Kiedyś działał w mass mediach pewien wokalista, który prawie codziennie dopominał się pomidorów i nie mogąc się ich w dobie gospodarki nakazowo-rozdzielczej doprosić, rozdzierał nam dusze łzawym „adijo pomidory”. Znani są nam też amatorzy papryki, buraczków i marchewki. Czy ci amatorzy czerwonego zgodziliby się, by ich zwano „zielonymi”?
Pojawiali się też w naszej ojczyźnie wielbiciele rumianego. Preferowali oni chichoczące pannice ze skłonnością do płonienia się. Czerwień na liczkach nie wiedzieć czemu kojarzyła im się z zielonym światłem i od tego puszczały im hamulce. Jeśli jednak udało im się dotrzeć do upragnionego celu, prosty lud, który lubi wszystko przekręcać, nie o hamulcach twierdził, iż się puściły.
Czerwony kolor służy też do drażnienia byków w Hiszpanii. Ale w sąsiedniej Portugalii przyjęło się denerwowanie byków zielenią. Świadczy to o jakimś utajonym pokrewieństwie owych kolorów. Dowód mieliśmy w naszym kraju, gdzie nie tak dawno się pokazało, że czerwone może towarzyszyć czasem zielonemu. Dlatego ZSL zawarł sojusz z SLD. Pokazało się też, iż towarzyszenie towarzyszeniem, ale zielone z czerwonym się gryzie. Dlatego też prezes Pawlak lubił czasem nacisnąć na czerwony guzik, gdy Oleksy cisnął na zielony. Może to zresztą był po prostu daltonizm. A może nie był, jeśli zważyć na to, iż podczas napięć koalicyjnych w sejmowej jadłodajni minister Miller ostentacyjnie pożerał na surowo zieloną sałatę, zaś poseł Pęk łykał był buraczki bez rozgryzania.
Dziś rządzi koalicja, która postanowiła czerwonym zapalić czerwone światło. I patrz pan, przyłożyli się do tego różowi. Ale czy to jest na pewno światło „stop”? Może chodzi o to, że czerwone światło powoduje, iż gołe fakty wyglądają przy nim znacznie atrakcyjniej? Są tacy, którzy posądzają wręcz nową władzę o chęć wywołania intymnego nastroju. Potrzebna jest miła atmosfera, gdy się chce przekonać do reform Millera. W kwestii reformy samorządowej czerwony szlaban opuszczono raczej przed tymi spod zielonego sztandaru.
Skomplikowane i trudne są u nas problemy stopowania i stawiania szlabanów. Takiemu pułkownikowi Kuklińskiemu połowa zaludnienia pokazuje „stop” i stawia szlaban, zaś reszta zapala zieloną latarenkę i pokazuje wolną drogę. Z jednej strony Leszek Miller wyciąga doń pomocną lewicę, a ze strony drugiej deputowani SLD nie chcą uczestniczyć w nadawaniu mu honorowego obywatelstwa Krakowa. Przeciwnicy Millera chętnie podają Kuklińskiemu prawicę, ale Lech Wałęsa ma do niego jakieś anse.
Kiedy sędzia piłkarski pokazuje zawodnikowi czerwoną kartkę, fani spostponowanej drużyny pokazują sędziemu czerwone ozory, po czym odpalają petardy i pędzą utoczyć krwi czerwonej sympatykom drużyny przeciwnej. Widać, że czerwień kojarzy się z zamieszaniem i zadymą. Poseł Pęk i inni zapragnęli pokazać czerwone kartki byłym współpracownikom służb specjalnych, by ich spędzić z parlamentarnego boiska, ale brać sędziowska wyciągnęła na to czerwone języki i wróciła na swoje podwórka. Też im się źle kojarzy interesująca nas barwa.
Jest jeszcze czerwony kur, który dostarcza zajęcia naszym dzielnym strażakom. Strażacy pędzą mu na spotkanie w pięknych czerwonych samochodach, o ile te zapalą. Jeśli ich samochody nie zapalą z braku środków na remonty, strażacy wybierają się pieszo, aby zabezpieczyć pogorzelisko. Natomiast w przypadku szczęśliwego odpalenia strażacy dopadają czerwonego kura i robią mu koło ogona za pomocą czerwonych motopomp, o ile te ostatnie zaskoczą. Jeśli nie zaskoczą, strażacy wracają do wariantu z zabezpieczeniem pogorzeliska. Jeżeli motopompy zaskoczą strażaków prawidłowym zaskoczeniem, strażacy polewają kura wodą, o ile woda jest w pobliżu. Gdy się okaże, że wody brak, zawsze jeszcze mogą zaopiekować się pogorzeliskiem.
Jeśli ktoś przyodziewa czerwony pas, to tylko po to, by nosić za nim broń. Bocian ma czerwone nogi, bo gdy je w czasie lotu podwija w stronę kupra, doskonale zastępują światełka odblaskowe. Czerwony Kapturek dlatego przystroił sobie główkę w nakrycie o tym, a nie innym kolorze, bo jego zamiary wobec wilka nie były bynajmniej czyste i sposobił się do pozyskania odeń futerka na zimę. Czerwonoskórzy tym się różnili od bladych twarzy, że jadali często tatara, popijali czerniną i nie obcierali po takowym posiłku gęby. Różowy Młyn był w istocie czerwony, trochę ino z wierzchu przyprószony mąką. Ale za to czerwona kapusta jest modra i dlatego można ją spożywać również w patriotycznie usposobionych rodzinach. Nie wiadomo, dlaczego w dawnej Rzeczypospolitej szlachta używała czerwonych złotych. Jeśli chodzi o krasnoludki, to ich ulubione czerwone kubraczki ostrzegają nas przed stratowaniem niebożąt. A na koniec donoszę, iż barwa czerwona często staje się przyczyną nieporozumień. Bo jak mówi znany kawał, na pytanie „czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają czerwone „Wołgi”?, odpowiedź jest następująca: „prawda, tyle że nie w Moskwie,a w Leningradzie; nie na Placu Czerwonym, lecz na Newskim Prospekcie; nie czerwone „Wołgi”, a czarne rowery; nie rozdają, tylko kradną”.
I to by było dzisiaj na tyle.

 

POD NIEBIESKĄ BANDERĄ

W naszych rozważaniach kolorystycznych dotknęliśmy dotąd problematyki zielonego i czerwonego. Nie wiadomo jednak, czy nie popełniliśmy w ten sposób wykroczenia przeciw dobrym obyczajom. Teoretycy malarstwa twierdzą przecież, że zieleń to barwa pochodna, niejako wtórna, zaś barwy główne są trzy: czerwona, niebieska i żółta. Musimy więc przyjąć, że zielone wkradło się nam do redakcji tylnymi drzwiami i – jako to ma we zwyczaju – wypiło atrament. Na szczęście atrament był czarny, a nie niebieski, bo inaczej doszłoby do kolejnego faux-pas. Co prawda, zwolennicy telewizji są przekonani o silnej pozycji zielonego, bo kolorowe monitory traktują ów kolor na równi z barwami głównymi. Posiadacze zabytkowych telewizorów kolorowych radzieckiej produkcji pamiętają dobrze, jak chętnie zielone wpychało się na ekran tak, iż wciąż trzeba było mu przykręcać pokrętło. Wypisz, wymaluj – jak w polityce. W poprzedniej kadencji zielone strasznie się rozpleniło, aż musieliśmy wziąć pokrętło w swoje ręce i mamy skutek, bo przygasło.
Ale nie o zielonym mamy przecież mówić. Jeśli wyobrazimy sobie czerwone i niebo gwiaździste nad onym, będziemy mieli wszystkie główne barwy w kupie. Nie bez powodu użyliśmy wyrażenia „w kupie”. Jak rozbełtamy czerwone z żółtym i niebieskim wyjdzie nam jakieś takie prawie brązowe. Trzeba tylko dokapać zielonego.
Dosyć! Dziś mówimy o niebieskim. Niebieskie występuje w przyrodzie głównie ponad naszymi głowami, ale niektórzy mówią, że również morze jest tego koloru. Wyjaśnia nam to, dlaczego marynarze na myśl o żeglowaniu na tratwie pośród oceanu robią się niebiescy na twarzy. Trzeba dodać gwoli prawdy, iż również niektóre kwiaty lubią być niebieskie. Poza tymi przypadkami niebieskie w przyrodzie występuje niechętnie.
Są oczywiście niebieskie ptaki. Jednakowoż – rzecz dziwna – nie gnieżdżą się one na łonie natury, lecz raczej pośród wytworów cywilizacji. Jest tak bowiem, że nie lubią ci one zielonego, a to stąd, iż niechętnie orzą i wcale nie sieją. Są za to pierwsze do dziobania i do kłapania dziobem. Jak kogoś nie lubią, to lubią mu dać w dziób. Na pytanie, dlaczego laska je nebeska, odpowiadają, że dlatego, iż dżinsy farbują.
Pod niebieskimi sztandarami działają Unia Europejska i Organizacja Narodów Zjednoczonych. Wygląda na to, że niebieski to kolor zrzeszeń, stowarzyszeń i koalicji. Jedni patrzą na to zrzeszanie jak pierwsi chrześcijanie, a więc owiani duchem współpracy, braterstwa i miłości bliźniego. W związkach międzypaństwowych widzą nadzieję na zastąpienie ducha konfrontacji duchem kooperacji. Inni natomiast patrzą na organizacje ponadnarodowe jak współcześni chrześcijanie polscy, a więc wietrząc międzynarodowy spisek przeciw ostatniemu z naprawdę wierzących narodów. Widzą oni jasno, że wokół czyha pogański liberalizm i rozpasanie obyczajowe i nic dziwnego, bo przecież od wieków wiadomo, iż obcy to nie bliźni, lecz heretycy, ateusze i złoczyńcy, którym Pismo Święte zaleca wydłubać oko, zanim oni wydłubią je nam i wybić zęby, by uprzedzić ich występki stomatologiczne przeciw naszym szczękom. Jeżeli niebieski to kolor koalicji, Sejm nasz jest czerwono-niebieski. W kącie nakapane jest zielenią. Pesymiści są zdania, że przy świetle dziennym, które – jak wiadomo – jest barwy żółtej, wszystko to się do kupy bełta. Krąży też opinia, że wśród niebieskich skrywają się różowi. Różowi to tacy, którym purpurowy zabełtał błękit w głowie.
Na koniec trzeba byłoby coś powiedzieć o hufcach niebieskich. Mamy w kosmosie górne i dolne hufce tego rodzaju. Te górne składają się z aniołów zorganizowanych w chóry, a najczęściej spotykanym ich przedstawicielem jest anioł stróż. Hufce dolne uporządkowane są w komendy i wydziały, a najbardziej rzucającym się w oczy ich egzemplarzem jest tak zwany krawężnik. Często obserwujemy w telewizji, jak niebiescy rycerze z kropidłem w ręku rzucają się na stada niebieskich ptaków. Tępią też czarnoksiężników czarnej strefy tak zajadle, iż ci nie mówią o nich inaczej jak „to niebieskie paskudztwo”. Tak zwany szary obywatel napotyka ich głównie na drogach publicznych, gdzie go napełniają dla jego własnego dobra bojaźnią bożą. W ich obecności pokazuje się marność szarego obywatela jako eksperta od ruchu drogowego i równie marna kondycja jego stalowego rumaka. Staje się jasne, że szary obywatel zna Kodeks Drogowy równie dobrze jak i katechizm czy też tablicę Mendelejewa. A szary obywatel nie lubi prawdy o sobie, unika zatem niebieskich jak ognia. Jeszcze bardziej nie lubi drenażu portfela. A niesłusznie. Im więcej zbiera mandatów, tym bardziej wspiera gminę. Może z podniesionym czołem podejść do wójta czy prezydenta, by rzec: „jam jest ten, który karmi dzieci twoje”. Ale nie myślcie, że wśród hufców niebieskich sami są jeno sprawiedliwi. Są też upadli funkcjonariusze, którzy prędzej czy później strąceni zostaną do policji skarbowej, by tam wegetować wśród jęków i wycia nieuczciwych podatników. Aby skończyć temat, dodajmy, iż Gniezno czeka na nowego komendanta (co w hufcach górnych odpowiada randze archanioła). Zaśpiewajcie mu, bracia i siostry, „hosanna”.

ŻÓŁĆ

Malarze mniemają, iż żółć jest barwą główną dlatego, że wszystkie kolory tego świata powstają z odpowiedniego mieszania żółtego z czerwonym i niebieskim. Istnieje jednak inny pogląd, wedle którego żółć jest dlatego ważna, że bierze się z wątroby. Ponieważ każdy Polak ma wątrobę albo też miejsce po niej, przeto nieustannie żółć go zalewa i stąd zwykł spoglądać na świat przez żółte okulary. A przez takie okulary wyraźnie widać, że świat funkcjonuje na wariackich papierach. Nieuświadomionym donosimy życzliwie, że wariackie papiery są żółte. Rozrzutna gospodarka żółcią jest czysto polską specjalnością, rzec można: elementem naszej tożsamości narodowej, o czym świadczy fakt, iż słowo „żółć”, jako być może jedyne, pisane jest wyłącznie przy użyciu specyficznie polskich liter, które dodaliśmy do alfabetu łacińskiego.
Kontemplowanie świata przez szkła wzmiankowanego wyżej koloru jest formą samoobrony organizmu. Świat bowiem jest paskudny, a przez to niestrawny. Żeby się z niestrawnym uporać, trzeba zużyć wiele żółci; powie wam to każdy lekarz. Inaczej grożą wymioty i biegunka. Jednego naszego rodaka nie tak dawno wymiotło na biegun, a nawet na oba bieguny. Wszystko stąd, iż postępował był niehigienicznie i używał różowych okularów. „Uda się!” zwykł mówić lekkomyślnie. Rozsądny Polak twierdzi, że się nie uda. Dzięki temu nie musi wychładzać swoich zapędów w krajach polarnych. Nie ciągnie też go do czubków. Do żadnych czubków go nie ciągnie, nie tylko do czubków Matki Ziemi. Dzięki temu cechuje go umiar, że spogląda przez właściwe szkła, czyli zachowuje prawidłową optykę. Gdyby przez nieuwagę zastosował różowe okulary, mógłby trafiając do czubków mniemać, iż wspina się na szczyty.
Warto zauważyć, że złoto właściwie też jest żółte. Złote natomiast żółte są nie bardzo i co najwyżej częściowo, i to je odróżnia od groszy; jednakowoż jest tak, iż za złote da się pozyskać złoto i to również je odróżnia od groszy. Tu tkwi tajemnica żółtych okularów Ojca Polaka i Matki Polki. Z doświadczenia wiemy, że ani złoto, ani złote nie biorą się u Ojca Polaka i Matki Polki z natury. Z natury, a dokładniej z wątroby, bierze się u nich żółć. Cóż więc muszą oni uczynić, by sobie życie ozłocić? Muszą poszukać złota lub też uskładać co nieco złotych, ale to byłoby przeciw naturze. Poszukiwanie złota bowiem wymaga brodzenia w strumieniu i spłukiwania mułu wodą, a tego natura nie lubi i trapi poszukiwaczy reumatyzmem i opłatami koncesyjnymi. Z kolei pozyskiwanie złotych wymaga na ogół uprzedniego zainwestowania innych złotych, co kończy się często spłukaniem, zwłaszcza, jeśli ktoś ma naturę muła i uporczywie powtarza zabieg. Ale przecież ustaliliśmy, że złoto podpada pod barwę zwaną „żółcią”. Czyż logika nie podpowiada nam, iż ozłocić sobie życie to tyle, co je sobie zażółcić? Domyślają się tego Ojciec Polak i Matka Polka, zatem tryskają żółcią i to jest zgodne z naturą. Dodajmy, iż metodą naturalną uzyskuje się dodatkowo efekt, o który bardzo trudno komuś, kto usiłuje sobie życie zażółcić w sposób sztuczny. Właściwie historia odnotowuje jeden tylko przypadek sukcesu w zakresie sztucznego żółcenia, a jest to casus niejakiego Midasa, z zawodu króla. Wzmiankowany Midas miał mianowicie ten przymiot, iż wszystko, za co chwycił, zamieniało się w złoto. Nikomu poza nim nic takiego się nie udało. A tymczasem przeciętny zupełnie Ojciec Polak i pierwsza z brzegu Matka Polka potrafi, uzbroiwszy się w żółte okulary, zażółcić wszystko, na co spojrzy.
Jeśli chodzi o żółte papiery, to wiemy ze środków masowego przekazu, że były funkcjonariusz prezydenta Wałęsy zalecał palić żółte kalendarze. Inni znów funkcjonariusze wbrew zaleceniom palili akta, które wedle wielu nie całkiem jeszcze były zżółkłe. Gdyby ich przyłapano na gorącym uczynku, pewnikiem wyciągnęliby zza pazuchy żółte papiery i wykręcili się sianem. Bo żółte papiery to rodzaj glejtu, który zwalnia od odpowiedzialności. Dlatego też wielu jest takich, którzy odczuwają palącą potrzebę ich posiadania.
Wypada wspomnieć jeszcze o żółtym świetle. Użytkownicy dróg publicznych wiedzą, że gdy się ono pali, wszystko jest dozwolone. Optymiści dodają gazu, a pesymiści depcą po hamulcach. Żółte nie mówi nam ani że można, ani że nie można, ono nam mówi: uważaj. Toteż każdy czyni, co uważa za stosowne. Ojczyzna nasza tym się wyróżnia, iż każdy jej obywatel w pogodny dzień i takąż noc dostrzega nad sobą zapalone żółte światło, zaś porą pochmurną wyczuwa je niezawodnym instynktem. Słusznie zatem mawiają niektórzy ekonomiści, że Polska jest krajem nieograniczonych możliwości.
Zauważmy też, że żółte jest symbolem początku (żółtko) i końca (mówi się o pożółkłej starości). Gdy przyjrzymy się naszej drodze życiowej, widzimy w tym głęboki sens, bo uderza nas analogia do podróży w najbardziej dosłownym, przaśnym znaczeniu. Oto zapala się żółte światło, a zaraz potem zielone i wkraczamy na ziemski padół, gdzie będziemy brnąć przez dole i niedole. Kiedy starość wita nas na żółto, wiemy, iż czerwone światło tuż-tuż. Łatwo zgadnąć, jakie jest pochodzenie żółtego światła na początku: to nasza mamusia powiedziała do naszego tatusia „uważaj, tatusiu”, po czym tatuś uczynił to, co uważał za stosowne. Tajemnicę pożółkłej starości już właściwie wyjaśniliśmy: efekt to nadprodukcji żółci i wystawiania się na żółte światło.