Oszczędnością i pracą

Oszczędnością i pracą

OSZCZĘDNOŚCIĄ I PRACĄ

Październik to miesiąc oszczędzania i to go różni od pozostałych miesięcy, w których szaleje rozpasana konsumpcja. Bo z miesiącami jest jak z Polakami: tylko co dwunasty wywodzi się z okolic Poznania albo z królewskiego miasta Krakowa. Niektórzy zresztą hulacy październik wykreślili z kalendarza na stałe, przez co inni dla równowagi nie wypuszczają węża z kieszeni jak rok długi.
Pani prezes Gronkiewicz-Walz chce nam zamienić życie w piękną październikową złotą jesień. W tym celu przydała nam procentów. Pan Zdzicho jest w kropce: z jednej strony jest pewien, że im więcej procentów, tym życie bardziej kolorowe, z drugiej zaś strony woli, by to on trzymał bank, a nie – by bank trzymał to, co jego. Jest jeszcze strona trzecia: gdyby pan Zdzicho zamiast dać bankowi do potrzymania gotówkę, nie powstrzymał swej żądzy konsumowania i zaciągnął kredyt, wówczas to bank trzymałby pana Zdzicha w garści i ciągnąłby zeń soki. Wszystko ma swoje wady i zalety. Ten, co trzyma, ten ciągnie, ale z kolei ten, co ciągnie, długo się na nogach nie utrzyma, czego pan Zdzicho był nam wczoraj pouczającym przykładem. Kiedy analogicznym przykładem stanie się Narodowy Bank Polski, nie wiadomo; może wtedy, gdy się uda wykolegować z rządu Balcerowicza.
Balcerowicz wraz z kolegami z UW jest oszczędny, bo nie chce, byśmy łożyli na trzech wicepremierów, jednakowoż AWS nie uważa za właściwe oszczędzanie na ludziach pracy politycznej. I rzeczywiście, po co niedoszli wicepremierzy mieliby iść na bezrobocie i za nic pobierać zasiłek? Niech lepiej zapracują na życie. Gdyby tak zwiększyć jeszcze ilość stanowisk w rządzie, można by sięgnąć do zasobów siły roboczej w Słupskiem.
Jak już zauważyliśmy, jedenastu na dwunastu rodaków nie lubi oszczędności. Nie porwie się ich hasłem ciułactwa. Szczególnie tych z Mazowsza. Wołał pewien Krzyżak-kutwa do Juranda ze Spychowa: „oszczędź!”, ale Jurand nie oszczędził, bo sarmacką miał naturę. W bliższych nam czasach Józef z SLD chciałby, by oszczędzono pobitych kamratów, ale zawzięty Marian z ZChN nie ma zamiaru dla komuchów zaciskać pasa i pozbawiać braci swoich sejmowych stanowisk; co z tego wyjdzie, nie wiadomo, bo gołębiego serca Marian z S. gotów rzucić komuchom przygarść okruszków. Może i słusznie, bo jakby zmarnieli, to nie byłoby się przeciw komu jednoczyć. Zawzięte okazało się też chłopstwo i nie oszczędziło Waldemara z PSL odzierając go z prezesury, niezbyt oszczędnie postąpił też Józef z Zielonej Góry sam składając buławę.
A tymczasem warszawiacy twierdzą, że poznaniacy i krakusy po staremu noszą papier toaletowy do prania. Ciekawe, które proszki są tu najporęczniejsze? A co z wybielaczem? Pan Zdzicho twierdzi, że to nie jest prawda z tym praniem, bo papier nie znosi wirowania. Widać, że próbował i wie, co mówi. On z kolei sądzi, że ci z Kongresówki zamiast papieru toaletowego wykorzystują banknoty o drobnych nominałach. Ale nie są aż takimi Sarmatami, za jakich chcieliby uchodzić, bo również usiłują puścić je w obieg wtórny. Gazety nazywają ten proceder praniem brudnych pieniędzy. Och te stereotypy…
Trzeba się zastanowić, jak uczcić miesiąc oszczędzania. Najprościej byłoby złożyć jakąś sumę w banku, ale do tego trzeba mieć tę sumę. Jak się nie ma, a uczcić się chce, należałoby znaleźć kogoś, kto sumę ma i skłonić go złożenia jej w banku. Jeśli to nieznajomy, może nas nie posłuchać z braku zaufania, więc dla uniknięcia długich przekomarzań najefektywniej jest zdzielić delikwenta czymś w łeb. Literatura zaleca skarpetę z piaskiem, ludowcy – kłonicę, zaś folklor miejski – gazrurkę. Po zdzieleniu podejmujemy pieniądze od klienta i wpłacamy je na konto w NBP. Trudno założyć konto nieznajomej osobie, zatem z konieczności musimy firmować depozyt osobistymi danymi personalnymi. Nie wypada wpłacać tak pozyskanych środków na PCK czy na rzecz powodzian, nie wiemy przecież, czy klient byłby sobie tego życzył, a my reprezentujemy bądź co bądź minimum kultury.
Inaczej ma się sprawa, gdy klienta znamy lub otaczają nas osoby postronne, które nasze wysiłki gotowe opacznie zrozumieć. Wtedy trzeba jednak użyć perswazji, choć to pracochłonne. Perswazja wymaga na ogół odpowiedniej oprawy; ludzie bywali perswadują najchętniej w lokalu, w pozycji siedzącej, w miłej atmosferze biesiady. Zaznajamiamy klienta z naszym życiem codziennym wypełnionym ostatnio działalnością polityczną na szczeblu centralnym bądź samorządowym. Naświetlamy mu trudną sytuację materialną uczciwego polityka, który nie ma czasu na pozyskiwanie środków, bo akurat zajęty jest organizacją przetargu na roboty publiczne i rekrutacją świeżych kadr do ważnych urzędów. Z pewnym oporem przystajemy na naleganie rozmówcy, byśmy przyjęli propozycję zasilenia kasy partyjnej.
Alternatywną procedurę podsunęła nam sama pani prezes. Polega ona na uświadomieniu naszego interlokutora co do naszej aktywności ekonomicznej. Właśnie założyliśmy bank o zachęcającej nazwie (np. Bezpieczna Kasa Oszczędności), który specjalizuje się w astronomicznych oprocentowaniach wkładów współobywateli. Zachęcamy rozmówcę, jego krewnych i znajomych do zakładania kont. Pozyskane kwoty lokujemy w bankach szwajcarskich bądź luksemburskich, by uratować ojczyznę przed nawisem inflacyjnym. Wkrótce sami wyjeżdżamy w ślad za nimi, aby dopilnować, by dorobek ludzi, którzy nam zaufali, nie zmarnował się na inwestycje w bogatych krajach Zachodu, lecz dalej służył rodakom, tj. nam oraz naszym krewnym i ewentualnym znajomym. Wspaniałomyślnie rezygnujemy z emerytury, którą pracowicie wypracowywaliśmy dla dobra ZUS-u.