Do nas, święty Mikołaju

Do nas, święty Mikołaju

DO NAS, ŚWIĘTY MIKOŁAJU!

Chyba idą święta, bo dzieci piszą pocztówki do świętego Mikołaja. W swej dziecięcej naiwności nie zdają sobie sprawy, że de facto produkują weksle, za które potem przyjdzie płacić rodzicielom. Na szczęście, niektóre dopraszają się dóbr, które zdają się mieć charakter pozarynkowy, nie podlegający wymianie na środki płatnicze. I tak dwunastoletni Henio domaga się, co prawda, wyścigowego bolidu spełniającego standardy formuły I, ale gotów jest zeń wspaniałomyślnie zrezygnować na rzecz śmiertelnej choroby nauczycielki biologii lub nauczyciela od fizyki. Trzynastoletnia Joasia nie jest tak krwiożercza i poprzestaje na pragnieniu, by nauczyciela historii dotknęła trwała niezdolność do pracy po bolesnym, choć krótkotrwałym wypadku. Nad wiek rozwinięty Krzysio życzy sobie, by pani od wu-efu wprowadziła się na jakiś czas do jego dziecięcego pokoiku. Podobne pragnienia żywi Monika, ale ich adresatem jest tym razem dziarski kierowca szkolnego autobusu. Jola, co chodzi do przedszkola, chciałaby, by święty Mikołaj urwał rączkę niegrzecznemu Jasiowi, który ową rączką odciąga ją notorycznie za włoski od ulubionych zabawek. Za to Jasio wolałby dostać prawdziwy rewolwer, bo wtedy wyrośnięty Przemo albo przyjąłby go do swej bandy, albo nawet ustąpiłby mu pośmiertnie stanowiska szefa gangu.
Niektóre pociechy myślą nie tylko o sobie. Mała Basia ślicznie prosi kochanego Mikołaja, by jej płaczliwy braciszek-niemowlak stał się od zaraz aniołkiem. Zdzisio postuluje, by tatusiowi udało się wreszcie sprzeniewierzyć jeden albo dwa miliony, co by umożliwiło całej rodzinie podróż dookoła świata. Karolinka życzy tatusiowi, by mu się wreszcie udało przejąć kontrolę nad miejscowymi nielegalnymi rozlewniami spirytusu. Henio ofiarowuje cioci Krysi, która ciągle go dokarmia, sto kilogramów landrynek i ładnie prosi, by Mikołaj pomógł cioci zjeść je w ciągu pół godziny.
Jak powszechnie wiadomo, święty Mikołaj podróżuje saniami zaprzężonymi w renifery. Pawełek wie dlaczego. „Bo renifer to taki jeleń. Tylko jeleń może rozdawać obcym ludziom prezenty”. Małoletni Zyzio i Wacek planują przystawić reniferowi do łba tatusiową dwururkę i zarekwirować sanie z podarkami. Potem opylą towar w szkole na dużej przerwie. Zatrzymają sobie tylko gumę do żucia i kowbojskie kapelusze. Renifera oddadzą do masarni pana Kowalskiego, a sanie ustawią w parku przy huśtawce i wynajmą panu Malinowskiemu, fotografowi; pan Malinowski będzie mógł zwolnić niedźwiedzia, który już się wszystkim znudził, a zresztą za dużo pije i depcze klientom po odciskach podczas pozowania. Bartuś z Jasiem mają inny pomysł: przebrani za policjantów obłożą świętego Mikołaja mandatami. Bartuś ma tatę policjanta, więc stąd ta idea. Grześ ma mamę w Urzędzie Zatrudnienia i też wie, co zrobi: słyszał, że Mikołaj pochodzi z Finlandii, więc dopadnie go z żądaniem okazania pozwolenia na pracę w naszym kraju. „Oj, będzie się musiał Mikołaj okupić!” – cieszy się zaradne dziecko.
Inne marzenia snują dorośli. „Ach, gdybyż to istniał święty Mikołaj!” duma pan Zdzicho. Niechby sprawił, że choć z jednego kranu w kuchni popłynęłoby piwko; niechby choć kilka godzin dziennie. Pani Zofia napisała nawet do świętego Mikołaja list (choć go nie wysłała): „Święty Mikołaju, daj mi dużo pieniędzy i zdrowia, a daj mi też swojego imiennika spod numeru dwadzieścia i jeden”. Ot, proste życiowe pragnienia. Właściwie można byłoby je sprowadzić wszystkie do jednego: „Dajcie mi świętego Mikołaja albo złotą rybkę”. Jeszcze krócej i nowocześniej: „Dajcie mi sponsora!”.
Mało kto jednak życzy sobie być świętym Mikołajem czy innym Owsiakiem. Co innego, sponsorem. Rzecz w tym, że Mikołaj nie może sobie odpisać od podatku. Sponsor może, a jeśli nawet nie może, to w zamian ma coś innego, choćby reklamę. Do sponsora nie przychodzi się z życzeniami, lecz z uprzejmą prośbą. Nie tłucze się sponsor starożytnym zaprzęgiem, lecz „Mercedesem” albo i prywatnym samolotem. Nie otaczają go bezpłciowe aniołki, lecz fikuśne hostessy. Renifery trzyma w prywatnym ZOO, a złote rybki pływają u niego w sadzawce. Jak to śpiewał Chyła? „Dobrze, dobrze być sponsorem, choć to świnia i krwiopijca”. I do łóżka mu przynoszą sponsorową, a on bierze z szafki litra i odbija szyjkę komórkowcem.
O tak, każdy by chciał być sponsorem. Ale przedtem trzeba spotkać świętego Mikołaja lub złotą rybkę. Są tacy, którzy twierdzą, że wystarczy być fartownym biznesmenem i złota rybka nie jest potrzebna. Może na początku nie, lecz potem różnie bywa. Zamiast beztrosko sponsorować, fartowni biznesmeni zmuszeni są niekiedy ubiegać się o posadę w parlamencie, gdzie nudzą się wśród nieopanowanego gadulstwa i duszą przyciski zniewoleni. Wszystko po to, by trzymać na dystans zajadłych prokuratorów, których sponsorują wrogowie postępu i prywatnej inicjatywy. Ale kadencja się kończy, a nie da się zasponsorować tysięcy wyborców. Trzeba udać się bądź to nad ciepłe morza, bądź to do Kanady. Szukać złotej rybki lub świętego Mikołaja, aby prosić o zniesienie obrzydłego obyczaju ekstradycji.