Opowieść wigilijna

Opowieść wigilijna

OPOWIEŚCI WIGILIJNE

U pana Zdzicha wigilię świąt Bożego Narodzenia obchodzi się uroczyście i w duchu pojednania. Wszyscy obecni przełamują się opłatkiem i życzą innym tego, czego by sami sobie życzyli. Atmosfera staje się od tego podniosła i bardzo ciepła. Pan Zdzicho przeważnie poci się ze wzruszenia i woła o zimne napoje z lodówki.
W tym roku też zanosi się na miły, rodzinny wieczór. Pan Zdzicho spodziewa się na kolacji krewnych osobistych tudzież krewnych osobistej małżonki. Będzie brat Michał, proboszcz, kuzyn Jerzy, rzemieślnik i szwagier Zenon, o mało co poseł do parlamentu (nie zmieścił się na listę krajową). Razem utworzą ciało reprezentatywne dla naszego narodu, jako że brat Michał spodziewa się świętego Mikołaja, kuzyn Jerzy oczekuje na gwiazdora, a szwagier Zenon liczy na dziadka Mroza. Na początek staropolskiego uczynią niedźwiedzia i po opłatku krzepko dzierżąc w dłoni, do wigilijnych przystąpią życzeń. Pan Zdzicho szepnie połowicy: „niech ci święci anieli przy garnkach pomogą”, na co usłyszy: „żeby cię stróż anioł prosto do domu z gospody prowadził”. I powie brat Michał do szwagra Zenona figlarnie: „oby cię, mój drogi, puścił diabeł srogi”, za czym szwagier Zenon odrzecze: „nie wpadaj we wnyki wstrętnej polityki”. Obaj kuzynowi Jerzemu objawią swe nadzieje co do jego różowości, przy czym brat Michał będzie chciał, iż by mu ona zbielała jako ta lelija, zaś szwagier Zenon przeciwnie – aby rozgorzała wesołą czerwienią na podobieństwo maków polnych albo i miłego gospodarza Zdzicha na koniec drugiego święta. Potem zasiądą solidarnie do kolacji. Zgodnie pochwalą zupę grzybową, którą pani domu jak zawsze przesoli, zachwycą się ziemniakami, które na pewno nie będą przypalone bardziej niż łońskiego roku, zadławią się pospołu ościstym karpiem, na co pan Zdzicho tradycyjnie zaradzi pieprzóweczką. I brat Michaś wręczy szwagrowi Zenkowi katechizm dla początkujących podpisany przez prymasa Glempa, a w zamian otrzyma pięknie oprawiony egzemplarz konstytucji z autografem Kwaśniewskiego. Od gospodarzy dostaną po skarpetkach i chusteczce do nosa. Pan Zdziś ofiaruje żonie książkę kucharską, a ona mu biografię Halszki Wasilewskiej. Kuzyn Juruś rozda kilka egzemplarzy „Poradnika podatnika”. Ostatnim punktem programu będą wspominki rodzinne, interpretacje dziejów najnowszych i recepty na zbawienie miłej ojczyzny.

*

Powszechnie wiadomo, że w noc wigilijną zwierz rozpuszcza jęzory i ludzkim głosem deliberuje nad kondycją stosunków z człowiekiem; ostatnimi czasy czepia się też ponoć ochrony środowiska. Pan Antoni, znany badacz organizmów żywych, zawsze po świętach skarży się małżonce, iż po raz kolejny nie zarejestrował owego fenomenu. Ta odpowiada niezmiennie: „ależ gadałeś bez ustanku, mój prosiaczku, ale rzecz jasna, nic nie pamiętasz!”. Pan Florian W. natomiast programowo nie zbliża się w gwiazdkę do budy, bo tkwi w nim przeczucie, że Azor strasznie by go obsobaczył. I ma rację, zważywszy na krótkość łańcucha.
Ale tylko Wieńczysław J. ma dowód w ręku. Swego czasu Mieczysław K. w połowie grudnia zwierzył mu się z zamiaru popełnienia przestępstwa przeciw władzy ludowej. Zaraz po świętach Mieczysław K. został aresztowany i od tego czasu szarga nieustannie dobre imię Wieńczysława J., zarzucając mu wiadomą współpracę. Zapomina jednak, że przy zwierzeniach obecny był kot Puszek, który najwidoczniej w noc wigilijną udał się na komendę. Nie mógł to być Wieńczysław J., gdyż nie pozwoliłyby mu na to zasady. Mógł to być natomiast kot Puszek, bo to jest bestia bez żadnych zasad, a ponadto niechętna Mieczysławowi K. z powodu zatargu z jego psem Filutem. Jest nadzieja, że wszystko wyjdzie na jaw po odtajnieniu teczek. Jednakowoż – pyta pan Wieńczysław K. – czy godzi się oprymować nierozumne zwierzę, które nie mogło sobie zdawać sprawy ze społecznej szkodliwości swego czynu, a ponadto mamione było komunistyczną propagandą? Dlatego też zaalarmował Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami sugerując oprotestowanie ustawy lustracyjnej. Z reporterskiego obowiązku, dowiedziawszy się o wyżej wyłuszczonych okolicznościach, jęliśmy drążyć sprawę, by pomóc ewentualnie panu Wieńczysławowi, który okazał się człowiekiem wielkiej poczciwości, autentycznie przejętym ową przykrą sytuacją i pełnym obaw, czy cała ta afera nie zaszkodzi społeczności zwierząt domowych. W tym celu udaliśmy się po ekspertyzę do znajomego, byłego pracownika Służby Bezpieczeństwa, obecnie nawróconego i życzliwego wolnej prasie. Ekspert widzi, niestety, czarno. Podziela naszą dobrą opinię o panu Wieńczysławie J., którego zna i o którym wie, że najdalszy jest od myśli o donosicielstwie. Wątpi wszakże w to, by w aktach bezpieki znalazła się prawda. „Musicie wziąć pod uwagę – rzekł w pewnym momencie – że dyżurny oficer nie mógł wciągnąć kota Puszka na listę współpracowników z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względów doktrynalnych nie wolno mu było sporządzić pisemnego świadectwa cudowności nocy wigilijnej, a po drugie, kot Puszek nie był w stanie podpisać ani zobowiązania do współpracy, ani listy płac. Jakie więc miał wyjście wspomniany oficer, który nota bene pałać musiał żądzą dopadnięcia Mieczysława K.? Oczywiście wpisał do raportu nazwisko właściciela kota, czyli Wieńczysława J. i w ten sposób zrujnował być może życie niewinnemu człowiekowi”. Czy widzicie, drodzy Czytelnicy, humanitarny i polityczny aspekt tej sprawy?. Należy sobie pryncypialnie zadać pytanie: czy autorzy ustawy lustracyjnej przewidzieli taką możliwość? Jeśli nie, nie wolno dopuścić, by weszła ona w życie. To nasz obywatelski obowiązek.