DZIEŃ ŻYCZLIWOŚCI
Podobno mieliśmy niedawno dzień życzliwości. Z tej okazji wygłoszono w telewizji komentarz, z którego wynikało, iż u nas, w Polsce, tego rodzaju święto nie ma racji bytu, bowiem Polak współczesny z natury jest nieżyczliwy. A gdy się próbuje Polakowi współczesnemu narzucać za pomocą kartek w kalendarzu uprawianie nieznośnej dlań postawy, to Polak się denerwuje, staje się podejrzliwy i gotów jest do przekroczeń prawa i dobrych obyczajów. Wychodzi na ulicę, popatruje wilkiem i widząc osobę demonstracyjnie życzliwą, zgaduje natychmiast, iż jest to kreatura wynarodowiona, zasługująca na naganę ustną, a nawet karę cielesną. W ten sposób – paradoksalnie – importowany z zagranicy dzień życzliwości przyczynia się do potęgowania niepokojów społecznych i narastania wskaźnika wykroczeń na jedną osobogodzinę.
Tymczasem to wcale nie jest prawda i na dowód tego przytoczymy zaraz kilka przykładów. Każdy policjant czy urzędnik, proboszcz czy inna osoba publicznego zaufania jest w stanie pokazać nam cały plik korespondencji, której autorami są ludzie przepełnieni troską o bliźnich, a przy tym bezinteresowni i skromni do tego stopnia, że nie narzucają się ze swoimi danymi personalnymi czy adresem, przedstawiając się po prostu z głębi serca jako „życzliwi”.
Weźmy na przykład pana Zdzicha. Przepojony humanizmem zwrócił kiedyś uwagę na podobieństwo pana Antoniego z przeciwka do szympansa (bardzo sympatyczne i bliskie nam stworzenie), z czego wysnuł wniosek, że dla dobra pana Antoniego najlepiej byłoby wyekspediować go do ciepłych krajów, gdzie z pewnością czułby się zdrowiej i bardziej u siebie. W efekcie fatalnego nieporozumienia pan Antoni źle odebrał czyste intencje pana Zdzicha i jął go włóczyć po sądach. Posuwał się przy tym do nieżyczliwej interpretacji faktów twierdząc, że pan Zdzicho bynajmniej nie humanizmem był przepojony i nie zionęło odeń czystymi intencjami jeno z lekka oczyszczonym denaturatem. Oskarżony przyznał przed składem orzekającym, iż wniosek może nawet wyprowadził pochopny, ale ogólnie chodziło mu dobro powoda. Gotów był nawet odwołać „szympansa” i zaproponował w to miejsce „neandertalczyka” zaznaczając, że dzięki temu ustępstwu da się wycofać zalecenie emigracji do Afryki (pan Antoni, nie wiedzieć czemu, strasznie się owym zaleceniem zbulwersował), jako że neandertalczycy doskonale sobie radzili również w surowszym od naszego klimacie. Niestety, pan Antoni znów pochopnie zinterpretował życzliwość pana Zdzicha jako chęć zesłania go na Szpicbergen, choć adwersarz wcale nie użył słowa „Szpicbergen” a tylko terminu „Szpic-bródka”, bo z sympatii dla prawdy obiektywnej zapragnął powiadomić sąd o nocnym hobby pana Antoniego.
Jak widać, nie mamy w ojczyźnie problemu braku życzliwości, a tylko problem zrozumienia intencji. Rodacy odruchowo obruszają się na przyjazne gesty, bo w propozycjach naprawy dostrzegają namolne wskazywanie niedoskonałości, choć tak naprawdę chodzi o to, by im było lepiej. Jeśli na przykład zaproponujemy publicznie, aby z Kowalskiego wypędzić diabła, to nie po to, by uświadamiać wszystkim, iż Kowalski jest opętany, tylko po to, by Kowalskiego uratować ze szponów złego. I co myśleć o Kowalskim, jeżeli pieni się i nas atakuje? Czyżby mu lepiej było z diabłem za skórą? Czy nie powinien raczej z nami współpracować, miast pędzić na komisariat?
Nie z brakiem życzliwości musimy walczyć, lecz z wszechobecną obłudą. Mówiąc komuś przykrą prawdę, nie poprawiamy mu może humoru, ale za to stwarzamy mu szansę poprawienia kondycji. Pisze do mnie pani Wicia, dusza poczciwa, iż kiedy zwróciła uwagę sąsiadce, pani Zosi, na jej ubiór niedbały, zaniedbania w zakresie higieny i oryginalną urodę, ta w odpowiedzi nie dość, że poddała w wątpliwość jej prawe pochodzenie oraz tak zwane prowadzenie się, to na domiar wszystkiego połamała jej na głowie parasolkę. A tymczasem pani Wici chodziło o zdrowie psychiczne niewinnych pacholąt, które wychodziły z przedszkola akurat w momencie, gdy pani Zosia łaskawa była udawać się na spacer (jak gdyby nie mogła dokonywać tego rodzaju czynów pod osłoną litościwej ciemności). „A co z dziećmi, które mogą mieć koszmary do końca życia?” zapytuje z troską rozżalona pani Wicia. W pierwszej chwili pomyślałem ze smutkiem, że oto znowu mamy do czynienia z przypadkiem niezrozumienia intencji. Jednakowoż po bliższym zbadaniu sprawy okazało się, iż reakcja pani Zosi również wynikała z przyrodzonej życzliwości. Pani Zosia mianowicie zatroszczyła się o zdrowie miejscowej populacji (męskiej zwłaszcza) narażonej na dziedziczne choroby, których nośnikiem ma nieszczęście być pani Wicia; jeśli zaś chodzi o parasolkę, to posłużyła ona do zdziesiątkowania pasożytów, które z uwagi na roztargnienie pani Wici zadomowiły się licznie w jej fryzurze. A więc wszystko się wyjaśniło. A można było uniknąć niesnasek zakładając po prostu, że zachowanie naszych bliźnich wynika z ich ciepłego do nas stosunku.
Na tym zakończę, nawołując do powszechnego kultywowania postawy wzajemnie okazywanej spolegliwości, której Wam i sobie życzę. Jak zwykle życzliwy