O wyższości prasy nad RTV

O wyższości prasy nad RTV

TRAKTAT O WYBORZE
(I o wyższości prasy nad RTV)

Wybór goni wybór. Wybieramy sami, wybiera za nas ktoś lub coś. Raz tego chcemy, innym razem nie ma wyjścia. Niekiedy mamy wystarczające dane, by podjąć decyzję, a kiedy indziej strzelamy na chybił trafił. Gdy przyjdą efekty, bądź to napawamy się własną roztropnością, bądź też żałujemy, że znów ustąpiliśmy swej drugiej połowie. Nie da się uciec przed wyborami. Już w momencie poczęcia w niejasnych okolicznościach rozstrzyga się, czy będziemy chłopczykiem, czy też dziewczynką. Raz (niektórzy parę razy) w życiu zmieniamy stan cywilny mówiąc „tak”, choć teoretycznie moglibyśmy powiedzieć „nie”; co parę lat zastanawiamy się, czy podążyć do urn, by obdarzyć władzą jakowąś siłę polityczną; codziennie wieczorem zamykamy usta telewizji państwowej i udzielamy głosu stacji komercyjnej, albo – na odwrót.
Wiele jest rodzajów wyborów. Nas interesują nie te, w których rola nasza jest bierna (jak wtedy, gdy los decyduje, jaką płeć będziemy reprezentować), lecz te, w których mamy coś do powiedzenia. Jednak okazję na coś więcej do powiedzenia dają tylko rozstrzygnięcia, podczas których mamy jaką taką ilość informacji, a nie dylematy, które zmuszeni jesteśmy rozwiązywać metodą ślepego trafu. Ale nawet wówczas, gdy ograniczymy się do wyborów świadomie dokonywanych na podstawie wystarczających danych, zauważymy, że stoimy na brzegu całego morza różnorodności: prócz rekina wabiącego się „żyć z pracy, czy z kradzieży?” pomykają tu całkiem spore okazy „azali dać w pysk Zdzichowi?” i „oświadczyć się Marioli?” torujące sobie drogę pośród kłębowiska drobiazgu w rodzaju „posolić, czy popieprzyć?”. Na szczęście dla naszej analizy wszystkie one mają podobną strukturę, choć jest to struktura wcale skomplikowana; przedstawić ją można jako ciąg dokonujących się w czasie, kolejnych czynności. Opiszmy to z naukową skrupulatnością, ale przystępnie, a zatem na przykładzie.
Dajmy na to, że wpadła nam w oko ta oto gazeta i postanowiliśmy rozważyć, czy warto jest wejść w jej posiadanie. Natknąwszy się na obiekt do kupienia winniśmy wprzódy ustalić, czy posiada on dla nas wartość użytkową, czyli inaczej – czy jest w stanie zaspokoić jakieś nasze potrzeby. Człowiek cywilizowany wie, jak zaskakująco wiele różnorakich zastosowań mieć może prozaiczna, papierowa gazeta i nagabywany wskaże całą ich gamę, od intelektualnych poczynając a na pirotechnicznych i sanitarnych kończąc. Aby nie poddawano w wątpliwość głębokości naszej analizy, zauważmy jeszcze, iż zdolność gazety do zaspakajania naszych potrzeb może mieć swe źródło tak w jej własnościach niejako immanentnych (gazety jako gazety), jak i w jej uwikłaniu w okolicznościowe struktury. W pierwszym przypadku chodzić może np. o łatwopalność czy szorstkość materiału albo też o treść artykułów. Drugi, bardziej skomplikowany przypadek, zilustrujemy przykładami. Przypuśćmy oto, iż będąc mężczyzną (bądź kobietą kochającą inaczej) udaliśmy się do kiosku po papierosy, aż tu kątem oka dostrzegamy atrakcyjną pannę Krysię mającą opinię intelektualistki; w tej sytuacji nabycie przez nas gazety może być traktowane jako środek pozwalający zakomunikować pannie Krysi nasze duchowe pokrewieństwo. Albo tak: jak co dnia podąża za nami do kiosku sąsiad Antoni, by kupić tytuł prasowy, bez lektury którego nie jest w stanie zapaść w stan snu; jeśli wzrost ciśnienia u pana Antoniego sprawi nam radość, wykupimy ostentacyjnie dostępne jeszcze egzemplarze, głośno wyrażając zamiar wytapetowania garażu.
Ale ustalenie, że coś posiada wartość użytkową, wystarczać mogło w tych ponurych czasach, kiedy to nawis inflacyjny do niemożliwości wypychał nam kieszenie. W dobie przewagi podaży nad popytem nabycie jednego dobra ogranicza możliwości nabycia innych. Wyobrażając sobie, że jesteśmy posiadaczem gazety, zauważamy niekiedy ze smutkiem, iż przyjdzie nam zrezygnować z kremu do golenia albo farby do włosów. Wygląda na to, że zmuszeni jesteśmy wybierać między użytecznymi obiektami. Ale to pozór tylko, bo tak naprawdę wybrać musimy między potrzebami, które owe obiekty zdolne są zaspokoić. Nie możemy z braku miejsca rozważać relacji między potrzebami. Ale „czuć”, że tworzą one hierarchię, w której królują te najbardziej istotne lub naglące, a gdzieś z tyłu wloką się jakieś takie błahe, być może z kaprysu zrodzone. Specjalną grupę potrzeb tworzą te, które najchętniej nazwalibyśmy „potrzebami egzystencji”; każą nam one starać się o jedzenie, picie, czy mieszkanie. Z interesującego nas punktu widzenia ów szczególny charakter sprowadza się do tego, że ich zaspokojenie warunkuje zaspakajanie potrzeb pozostałych; jeśli nie będziemy jedli, pili i nie znajdziemy własnego kąta – choćby na minimalnym poziomie – to w skrajnym przypadku pomrzemy, a w najlepszym – walka o byt tak nas zaabsorbuje, że nie starczy nam czasu na nic innego. Każdy to wie, że nędzarzowi gazeta nie przyda się do poczytania, ale co najwyżej na rozpałkę albo po to, by wymościć nią legowisko.
Wróćmy do problemu, od którego wyszliśmy. Powiedzmy, że uzmysłowiliśmy sobie naszą hierarchię potrzeb i wyszło nam, że żadna z potrzeb egzystencji nie jest na tyle zagrożona, by uniemożliwiało to zajęcie się innymi. Czy już jesteśmy gotowi do zawłaszczenia tej oto gazety? Nie całkiem, bo nie ustaliliśmy jeszcze hierarchii wartości. „Wartościami” w tym kontekście nazwiemy wszelkie obiekty (rzeczy albo stany rzeczy), których posiadanie, bliskość, możność oglądu itp. zaspakaja jakąś potrzebę; z treści dotychczasowych wywodów wynika, że wartości to tyle, co nośniki wartości użytkowej. (Zaznaczmy od razu, by uniknąć nieporozumień, że w publicystyce politycznej używa się obecnie węższego zakresowo pojęcia „wartości” ograniczonego do stanów rzeczy, które my nazwalibyśmy „wartościami ze szczytów pewnej hierarchii”).  Hierarchia wartości kształtuje się pod wpływem hierarchii potrzeb, bo dość oczywiste jest, że notowania danej wartości muszą zależeć od rangi potrzeby, którą ta wartość zaspakaja. Sytuację komplikują jednak inne czynniki. Otóż obiekty, które tu chcemy hierarchizować, mają na ogół wpływ na zaspakajanie nie jednej, lecz wielu potrzeb. I to nie tylko o to chodzi, że dana wartość może zaspakajać kilka potrzeb równolegle; znacznie większą zagwozdką jest to, iż zdarza się, że jakiś obiekt jedne potrzeby zaspakaja, ale inne pogłębia, czyli jest względem tych innych antywartością (czy wartością negatywną). Pijąc na imieninach pana Zdzisia utwierdzamy dobrosąsiedzkie stosunki, lecz kalamy nasz wizerunek człowieka wolnego od nałogów; nie pijąc wizerunek ratujemy, jednakowoż pan Zdzisio eliminuje nas z listy swoich przyjaciół. Dodatkowo miesza swego rodzaju zasada ekonomii, do której już się odwoływaliśmy: „powoływanie do istnienia” rzeczy czy stanów rzeczy wymaga nakładów czy to wysiłku, czy czasu, czy wreszcie w wielu wypadkach – przaśnych pieniędzy; w tej sytuacji zyskują na wadze wartości, które są „niskonakładowe” lub przynajmniej nie utrudniają realizacji innych wartości. Mimo wszelkich przeciwności – zarówno tu wskazanych, jak i pominiętych – hierarchia wartości w końcu powstaje. Mało kto ją sobie do końca uświadamia (komu się chce czynić tak skomplikowane dywagacje?), lecz każdy w miarę normalny osobnik jakoś ją tam intuicyjnie wyczuwa. (Niektórzy, co prawda, są na tyle nieprecyzyjni, że potem swych wyborów żałują.) Dalej sprawa jest prosta: realizujemy wartości najbardziej preferowane, odfajkowując je kolejno według listy i posuwamy się w tym zbożnym dziele tak daleko, jak tylko starczy nam sił, zapału i środków. Tak oto można scharakteryzować proces wyboru.
Powróćmy teraz do naszego gazetowego dylematu. Ale odprężmy się i przymrużmy oko. Porzućmy chwalebną naukową skrupulatność i odwołajmy się do zdrowego rozsądku. Załóżmy dla uproszczenia, że gazeta interesuje nas głównie jako środek masowego przekazu, choć nie są nam obojętne inne jej walory. Wynika z tego, że przeważnie jest tak, iż gazeta jawi nam się jako wartość, bo odczuwamy potrzebę dostępu do środków masowej informacji. Ale prócz prasy mamy przecież inne mass media, wśród których wyróżniają się radio i telewizja. Nie sposób przed decyzją, czy kupić tę oto gazetę, nie zbadać położenia prasy i RTV w obrębie naszej hierarchii wartości. Ruszmy przeto w te pędy po niezbędne dane.
Słowo drukowane przoduje pod względem zastosowań ubocznych. Spróbujcie użyć odbiornika w celu zabicia owada bądź skarcenia domownika! Użyjcie go jako pochodni bądź zarzewia! Ściśnijcie go w kulę i rzućcie, by zwrócić na siebie czyjąś uwagę! Nawet najbardziej ideowy ekolog nie zastosuje odbiornika w ubikacji, by opóźnić wytrzebienie drzewostanu! Nie myślcie, że uda się komu wyglansować nim buty. Nic z tego. Takie wykorzystanie RTV jest albo niemożliwe, albo kłopotliwe lub zbyt kosztowne.
Wyższość prasy w dziedzinie przekazu myśli ma swe źródło w tym, że słowa drukowanego nie trzeba specjalnie rejestrować, by doń powrócić. Jest to korzystne zarówno 1/ dla tych, którzy akceptują treść przekazu, ale – śmiemy twierdzić – bardziej jeszcze 2/ dla tych, którym treść owa nie odpowiada. Ad 1/ Gazetę możemy podetkać pod nos oponentom i wątpiącym, by pojęli, iż autorytety są za nami, a przeciw nim; sami przy okazji utwierdzimy się w wierze, ile razy będziemy chcieli. Ad 2/ Dysponując wrażą prasą skutecznie i w dowolnym momencie złagodzimy stres niszcząc czy też w satysfakcjonujący sposób plugawiąc bluźnierstwo; rytualne niszczenie i plugawienie doskonale służy integracji grup formalnych i nieformalnych, również partii politycznych; jest pożądanym elementem inicjacji. Zapowiedź palenia organów opozycji skutecznie zwabi młodzież na organizowane przez nas happeningi, co w przyszłości zaprocentuje naborem świeżych kadr. Warto też zwrócić uwagę na to, że uchronienie społeczeństwa przed szkodliwymi miazmatami rozsiewanymi przez prasę osiągnąć można przez zwyczajne wykupienie nakładu, co polecamy naszym wrogom. Czyż nie jest tak, że analogiczne postępowanie wobec odbiorników RTV jest albo niemożliwe, albo kłopotliwe lub zbyt kosztowne?
I to by było na tyle. Że co? że wiecie już, iż warto kupić gazetę, ale nie wiecie, czy warto kupić tę oto gazetę? Ależ warto, warto. Zresztą już ją kupiliście, bo czytacie.