Wściekłe krowy

Wściekłe krowy

WŚCIEKŁA KROWA

Z naszego kursu historii wiemy, iż przed laty trapiły pradziadów francuska choroba, ruski miesiąc, czeskie błędy, pruskie kwasy i tureccy święci. Dziś nam zagraża hiszpańska zaraza. Nigdzie tak wściekłe krowy nie obrodziły, jak w Hiszpanii. Wiemy z telewizji, że gonią owe bydlęta przechodniów po ulicach i wszczynają burdy na stadionach, gdzie nie reagują na machanie czerwoną szmatą z napisem „stop” i ochroniarze zmuszeni są zakłuwać je szpadami. Póki grasowały w Hiszpanii, cóż nas to obchodziło? Ale jęli Anglicy przesyłać nam je w puszkach, żeby nam robiły gąbkę z mózgu. No to prezes, niby Rejtan, zastąpił im drogę na granicy i pokropił cłem. Cofnęły się na moment szkarady, przegrupowały i jak się nie zaczną wślizgiwać pod postacią żelatyny. I rzekł tedy żelatynie rząd: żelatyno, precz mi stąd. A teraz słyszymy, że Brytyjczycy wzięli się za klonowanie owiec, żeby nabrać wprawy. A potem naklonują wściekłych krów i co z nami, rodacy? Czarne chmury wiszą nad ojczyzną miłą. Czy po to żeśmy się o EWG bili? A NATO co na to?
Własną osobą wysłaliśmy wywiadowców w lud, aby wysondowali opinie na temat wściekłości krów, szkodliwości żelatyny i smutnych następstw klonowania. Własną osobą nawiedziliśmy też pana Zdzicha, aby zrobić z nim wywiad. Pan Zdzicho zna, okazało się, od lat wściekłą krowę z naprzeciwka. Co do żelatyny, to kisielu nie spożywa, galarcik, owszem, zakąsza, ale zaraz dezynfekuje brzucho roztworem spirytusu, najchętniej pięćdziesięcioprocentowym. Wściekłej krowy z naprzeciwka nie klonował, choć uczynił to raz kiedyś pewien nierozważny jegomość i do dzisiaj mu ściągają z pensji. W ogóle pan Zdzicho sprawiał wrażenie niezbyt przejętego problemem, a nawet zadowolonego, kiedy mruczał do potomka: słyszysz, Jasiu, słyszysz? Od jutra zero grosza na hamburgery!
Pan Antoni z Wrzesińskiej nie spotkał się dotąd ze wściekłą krową, ale onegdaj raczono go ponoć mlekiem od wściekłej krowy. Faktycznie! – powiedział nam – mózg całkiem mi się zrobił gąbczasty od tego, a Kopytkowskiego, co też te dziwo pił, naszło straszne zwyrodnienie umysłowe i pod wpływem zapisał się na Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu. Żelatyna od dawna budziła u pana Antoniego zastrzeżenia i zgłosił nawet na nią zażalenie w prokuraturze, ale zostało zlekceważone z iście angielską flegmą. Namnożyło się nam zwolenników Europy i wrogów narodu – podsumował z goryczą nasz rozmówca. Był pewien, że ekspansja zwyrodnienia jest u nas w pełnym toku, bo inaczej nie byłoby tylu u nas źle myślących. Co do klonowania, to zgodził się, że godne jest potępienia w odróżnieniu od świerkowania, sosnowania i bukowania, które dobrze robią polskim lasom.
Panna Iwonka z sąsiedztwa często ma do czynienia ze wściekłą zazdrością, ale nie posunęłaby się do nazywania tych pań „krowami”. To tylko małe cielaczki – oznajmiła z wielką tolerancją – niektóre całkiem milutkie, jak już im przejdzie. Ze zwyrodniałą gąbczastością w zasadzie się nie spotyka, raczej już z wybujałym usztywnieniem. A gdyby nawet, to od czego mamy żelatynę? – spytała filuternie uśmiechając się uroczo. Chętnie dałabym się sklonować, gdyby to miało uszczęśliwić świat – powiedziała na koniec i widać było, że wierzy w szczęśliwą przyszłość globu naszego.
Józef W. nie cierpi głównie świętych krów. W ogóle wściekły jest jak byk. Narzeka na powszechne zwyrodnienie głąbczaste. Zwyrodnialcy nie chcą mu iść na rękę, a głąbczaści – nie potrafią. Jedna mafia przemyca do nas żelatynę, druga – u nas ją produkuje. Józef W. obie by przekształcił chętnie w surowiec dla przemysłu spożywczego. Nie trawi galaretowatych wymoczków tak samo jak kościstych rogaczy. W zasadzie nie trawi niczego. Sklonowałby się, gdyby mógł, w maksymalnej ilości egzemplarzy. Sam nie dam rady wszystkich obsobaczyć – kończy ponuro i obsobacza naszego wywiadowcę w poczuciu dobrze pełnionego obowiązku.
Jolanta G. uważa, że każdą krowę da się wydoić. Rozumuje jak komputer. Jeśli krowa nie dojona, więcej mleka ma ci ona. A normalny oborowy nie dotyka wściekłej krowy. Strach ją łapać za wymiona, zatem rzadko jest dojona. Więc biznesmen rozwojowy ceni sobie wściekłe krowy. Jeśli zaś chodzi o gąbczastość mózgu, to daj, Panie Boże, by się rozpleniła wśród konkurencji. Dlatego w trakcie negocjacji Jolanta G. suto karmi rozmówców budyniem i polędwicą w galarecie, do czego każe podawać cienkie winko o nikłej mocy odkażającej. Prowadząc wypożyczalnię strojów i akcesoriów ślubnych ma negatywny stosunek do klonowania.
A co na to Sowa Przemądrzała? Z punktu widzenia nauk rolnych i ekonomicznych dobrze jest, jeśli epidemia choroby wściekłych krów dopada innych, źle natomiast, jeżeli dopada nas. Jeśli wymorduje się i spali bydło angielskie, to dobrze dla hodowców bydła w Polsce. Nie da się jednak wymordować i spalić bydła polskiego, bo lud wiejski zażąda odszkodowań i nie dostawszy ich (bo skąd), przekuje kosy na sztorc i powstanie. Dlatego przezorny polityk, zwłaszcza wiejski, już teraz musi łożyć na badania naukowe i pilnie baczyć, by jedni eksperci udowodnili, jak wielkie jest zagrożenie, a drudzy czarno na białym wykazali, że w ogóle wściekłych krów nie ma. Póki epidemia grasuje na zachodzie, dopuszczać trzeba do głosu tych pierwszych, jeśli by jednak coś ją do nas przywlekło, natychmiast trzeba unaocznić opinii publicznej, jak bardzo bezsensownie ci pierwsi bełkotali. Trzeba być czujnym, zwartym i gotowym do błyskawicznej zmiany przekonań.
To samo z klonowaniem. Co nas właściwie obchodzi, czy Kowalski z przeciwka rozmnoży się za pomocą świeżo obciętego paznokcia, czy też tradycyjnie wytworzy potomka metodą chałupniczą przy użyciu baby domowej? Ale jest to ważne dla prześladowców seksizmu i obrońców naturalnego poczęcia. Przeciwnicy seksu powinni być za klonowaniem jako reprodukcją bez grzechu; dzięki klonowaniu będą mogli odwrócić się od koedukacji, zabronić randek i odseparować płci. Z kolei zwolennicy robienia tego po bożemu, erotomani i stolarze mogą zjednoczyć się w obronie świętości małżeńskiego łoża.