Luty

Luty

DLACZEGO LUTY?

Nie wiem, czy państwo zauważyli, że luty jest inny. Nie wiadomo właściwie, czy w nagrodę, czy też może za karę. Luty ma mniej dni, niż pozostałe miesiące i to źle, bo w lutym mniej się da dokonać. Ale za to luty jest krótszy, więc to dobrze, bo lud najemny mniej się w nim napracuje. Ci, co mają stałe miesięczne wynagrodzenie, chwalą sobie ów miesiąc, bo im wzrasta średnia dzienna. Ci, co robią na akord lub dniówkę, nie widzą w tym lutym niczego szczególnego. Ludzie uporządkowani lubią drugi miesiąc roku, gdyż dzieli się na tygodnie bez reszty. Chyba, że rok się nazywa „przestępny”, a tak się nazywa, bo to granda, jeśli się z porządnego miesiąca robi nieporządny. A tak w ogóle, to można byłoby wszystkie miesiące zrobić jak należy, czyli wyrównać do czterech tygodni, a z reszty zrobić miesiąc trzynasty. I ktoś to chyba próbował kiedyś zrobić, bo przecież wypłacało się tu i ówdzie trzynastkę. Ale pomysł upadł z powodu przesądów: nikt nie chciał pracować w miesiącu trzynastym. Co innego wziąć trzynastkę, jako że pieniądze pecha nie przynoszą. Brało się przecież i czternastkę, a jak można wziąć czternastkę, nie wziąwszy wprzódy trzynastki? Myślano już o piętnastkach i szesnastkach, ale stary reżim się skończył, nim dzieła dokończył.
Niektórzy samochodziarze sądzą, iż luty dlatego taki jest krótki, że akumu-latory przeciętnie około dwudziestego ósmego lutego tracą żywotność, przez co pojawiła się pilna potrzeba przyspieszenia pierwszego marca. Jest też wersja, że załatwiło to lobby drobiarskie, ażeby lepiej dopasować wiosenny wysyp jaj do terminarza świąt Wielkiej Nocy. Historycy przebąkują, że jest to pomysł starożytnych senatorów, a wszyscy wiedzą, że senat do wszystkiego jest zdolny, byle tylko zaznaczyć swoją obecność. Według meteorologów luty jest cieplejszy od stycznia, ale to może od niedawna, bo drzewiej musiało być na odwrót i skurczył się on nam z tej właśnie termicznej przyczyny, czyli z zimna po prostu. Świadczy o tym pośrednio również krótkość nazwy, która najwyraźniej uległa analogicznemu procesowi. Prawdopodobne jest też, że dawne rolnicze społeczeństwo zimą, nie mając co siać, ani jak orać, oddawało się hulankom i innym ekscesom, jak o tym świadczy przykład Pawła i Gawła, co w jednym stali domu, oraz zabawom strażackim w remizach z wyszynkiem, jak o tym świadczy przykład prezesa Pawlaka, albo też zwadom sąsiedzkim, jak nam to unaocznia casus Pawlaka i Kargula. Ktoś to pewnie postanowił ukrócić, no i ukrócił kosztem lutego. Mnie osobiście przekonuje zdanie pana Zdzicha, który jest pewny, że to sprawka fiskusa pragnącego przyspieszyć rozliczenia roczne.
Jest też wytłumaczenie literackie. Nasz pierwszy noblista, niejaki Sienkiewicz, opisuje nam, jak to w gospodzie „Pod lutym turem” w lutym brzdąkano na lutni, co co młodsze dwórki doprowadzało do upadku w ramiona różnych bogdanków z Bogdańca. Z Bogdańca pochodził obecny „Pod lutym turem” Maćko, o którym tradycja ludowa mówi, że leżał na desce, ale jak zagrali, to podskoczył jeszcze. Zaś jego kochliwy krewniak Zbyszko podochocony zdradliwą muzyką na lutni i chwiejną postawą panienek z Mazowsza, lutnął coś sobie dla kurażu i podskoczył jakiemuś dyplomacie z obwodu kaliningradzkiego z powodu pawia. Szczęściem niejaki Powała z Taczewa skasował mu kopię, prawdopodobnie video, chcąc zminimalizować aferę. W ostatniej chwili zresztą, bo niedługo potem osobiście zatoczył się i na ziem powalił, jako to miał we zwyczaju, o czym jego ksywka świadczy. Taki to był wtedy ten nasz naród sarmacki. I zrobiła się sromota, bo ten dyplomata, imieniem Kuno, powiedział, że on osobiście nic do tego nie ma, że Zbyszko chciał mu sprzątnąć tego jego pawia, ale jako urzędnik nie może darować kopiowania, bo to zamach na immunitet. No to ci z ministerstwa spraw zagranicznych kazali uciąć aferze łeb, ale wdała się w to Danuśka, ta upadła Mazowszanka, i tak zakręciła sprawą, że w końcu kat uciął lutemu dwudziesty dziewiąty z trzydziestym i się nagle okazało, że sprawy nie ma, bo wszystkie protokoły są datowane na dni, które wypadły wszystkim z kalendarza. I tak to pozostało na wieczną rzeczy pamiątkę do dziś.
Wersja polityczna jest taka, że różowi dogadali się z czerwonymi i odstąpili końcówkę lutego uwłaszczonej nomenklaturze, która teraz zbiera się trzydziestego rzeczonego miesiąca i kiedy tylko zapragnie, odprawuje sobie Zjazdy PZPR, posiedzenia Biura Politycznego i po staremu na posiedzeniach Sejmu nie słyszy i nie widzi. Byli sekretarze z nostalgią organizują sobie naonczas plena, egzekutywy i nasiadówki, a łza im się w oczach kręci. Byli członkowie rządu podejmują kluczowe decyzje i dzwonią po bratnie wskazówki. Ale wskazówki obracają się nieubłaganie, o północy pieje kur i diabli przychodzą po realny socjalizm. Ale co towarzysze przeżyli, tym się nacieszyli, dla rodziny przez tydzień są mili, a gdy zblakną wspomnienia, otrzepują sobie trzydziestego i dawaj wspominać jeszcze raz.
Są co prawda, i tacy, co nas uświadamiają, że koniuszek lutego dostał się w ręce podziemia mafijnego, który trzydziestego zarządza wielkie pranie wiedząc, że nie dosięgnie ich wtedy sroga prawica sprawiedliwości, bo dnia tego nie ma. A kiedy o północy kur zapieje, wszyściutko jest już czyściutkie, pachnące, świeże i estetyczne. Wpada sobie policja i prokuratura i co widzi: istna biała strefa. Pieniążki legalne, podateczki popłacone, a czarne owce spoczywają w eleganckich trumienkach gotowe do chrześcijańskiego pogrzebu.