Zlodowacenie czy ocieplenie?

Zlodowacenie czy ocieplenie?

WOLI PAN UDAR CIEPLNY CZY ODMROŻENIE?

Ciepły styczeń prowokuje do rozważań nad ekologią. Od dłuższego już czasu krążą w środkach masowego przekazu wieści o tzw. efekcie cieplarnianym. Na przemian zresztą z zapowiedziami następnej epoki lodowcowej. Tak czy owak wychodzi na jedno: klimat się ponoć zmienia. Czy to dobrze, czy źle? Dla jednych dobrze, dla drugich źle, odpowiadają ludzie roztropni.
Za efektem cieplarnianym przemawia wzrost ilości dwutlenku węgla w atmosferze. Skąd się bierze? Z naszych pieców i samochodów. Rośliny pochłaniają dwutlenek węgla i wydzielają tlen, ale kurczenie się lasów powoduje zmniejszenie się masy roślinnej, przez co mniej tego pochłaniania i wydzielania. Dwutlenek węgla działa jak szyba w szklarni: przepuszcza promienie słoneczne na Ziemię i zatrzymuje promieniowanie cieplne, które chciałoby odlecieć w kosmos.
Za zlodowaceniem przemawia historia. Milion i osiemset tysięcy lat temu rozpoczęła się epoka, w której długie okresy oziębienia przerywane są krótkimi okresami ocieplenia. Okresy ciepłe trwały od ośmiu do dwunastu tysięcy lat. Obecny trwa już dziesięć tysięcy lat. Jeśli więc nic szczególnie się nie zmieniło w klimatycznej kuchni, to w każdej chwili może rozpocząć wielkie ochładzanie. A z badań wynika, że okres przejściowy był zawsze bardzo krótki. W ciągu dwudziestu lat klimat Polski może zamienić się w klimat Grenlandii.
Ale co w końcu nastąpi? Ocieplenie czy ochłodzenie? Gdyby była pewność co do tego, można byłoby ewentualnie podjąć jakieś środki zaradcze. Zlodowaceniu przeciwdziałać należałoby wypuszczając więcej dwutlenku węgla do atmosfery. Ocieplaniu zapobiegać trzeba ograniczając owo wypuszczanie.
A co byłoby dla nas lepsze? Ocieplenie czy zlodowacenie? Ocieplenie spowoduje ogrzanie lodów i wzrost poziomu mórz. Dzisiejsze porty i miasta nadmorskie znajdą się pod wodą. W atmosferze zgromadzi się więcej energii niż dotąd, co oznacza więcej huraganów. Powietrze pomieści w wyższej temperaturze więcej pary wodnej niż dotąd, co oznacza obfitsze deszcze, czyli więcej powodzi. Zlodowacenie z kolei zlikwiduje europejskie rolnictwo, nasze miasta nie będą się nadawały do zamieszkania, bo nie da się odpowiednio ogrzać takich budynków, jakie mamy. Jeśli by to nastąpiło od następnego roku, to nic się nie da zrobić; rodacy albo wymrą, albo przeniosą się w okolice równika, gdzie napotkają na Niemców, Amerykanów i Szwedów, nie mówiąc o Japończykach i innych nacjach. I oczywiście dotychczasowych mieszkańców. Dla wszystkich nie wystarczy ani miejsca, ani pożywienia. Murzyni czy Brazylijczycy na pewno nie będą chcieli wychodźców wpuścić, więc wszyscy zaczną do wszystkich strzelać.
Ocieplenie mimo wszystko wydaje się mniej tragiczne, ale jeśli nastąpi, to nastąpi bardzo szybko, pewnie jeszcze za naszego życia. Zlodowacenie wygląda mniej zachęcająco, lecz nie musi nastąpić od razu, równie dobrze może nas dotknąć w następnym roku jak i za pięćset lat.
Na co się więc nastawimy? I co trzeba zrobić?
Wariant A: ocieplenie. Nie warto inwestować w Szczecin, Gdańsk czy Kołobrzeg – i tak się znajdą pod wodą. Trzeba zawczasu budować nowe miasta dla tych topielców, wytyczać przypuszczalną linię brzegową i planować nowe porty. Takie nizinne kraje jak Dania i Holandia znikną, trzeba więc liczyć się z tym, że i do nas trafią jacyś uchodźcy. Budować wały przeciwpowodziowe i zbiorniki.
Wariant B: zlodowacenie w ciągu kilkudziesięciu lat. Ani grosza na rolnictwo: to zmarnowane pieniądze. Podwyższyć cenę ciepła i energii kilkudziesięciokrotnie, by zmusić obywateli do inwestowania w ocieplanie siedzib. Zastopować wzrost płac, ba, obniżyć je, by wszystkie środki skierować na badania nad nowymi źródłami energii, nowymi technologiami w budownictwie i syntetyzowaniem żywności z surowców nieorganicznych. Ograniczyć przyrost naturalny przez zakaz posiadania więcej niż jednego dziecka i dodatki płacowe dla bezdzietnych.
Wariant C: zlodowacenie w dalszej perspektywie. To samo co w wariancie B, tylko mniej gwałtownie.
Na co się więc nastawimy w końcu? Odpowiedź brzmi: na nic. Wszystkie warianty wymagają wyrzeczeń, a do tego nie jesteśmy zdolni. Gdyby nawet jacyś naukowcy ponad wszelką wątpliwość udowodnili, że nadchodzi bądź to zlodowacenie, bądź efekt cieplarniany i gdyby nawet ministrem finansów został jakiś Ekologowicz i zaproponował plan obniżenia stopy życiowej w celu uratowania przyszłości – nic by nie pomogło. Okazałoby się, że naukowcy udowodnili ponad wszelką wątpliwość niektórym innym naukowcom, ale nie ludowi pracującemu miast i wsi. Pojawiliby się absolwenci znanych uczelni, którzy by podważyli owe prognozy. Wyrośliby politycy, którzy wygraliby wybory pod hasłem przeciwdziałania spiskowi jajogłowych. Zaczęto by szukać sił, które za tym stoją.
Skąd to wiem? Z życia. Balcerowicz zaproponował, by trochę zmniejszyć wzrost stopy życiowej po to, by w niedalekiej przyszłości uniknąć ewentualnego kryzysu gospodarczego. Połowa i więcej rodaków woła, że żądni bratniej krwi liberałowie robią im na złość. Argumenty rządu uważają za propagandę. Ale który polityk trzepie obywateli po kieszeni bez potrzeby? Przecież polityk to taki, co dąży do władzy i kurczowo trzyma się stołka. Każda niepopularna decyzja to ryzyko, że następnym razem go nie wybiorą i trzeba będzie gnić w opozycji. Jeśli jest taka sytuacja, że niemiłe decyzje są koniecznością, politycy dzielą się na dwie kategorie. Jedni boją się tych decyzji i albo je zwalają na innych, albo przeczekują w nadziei, że katastrofa dotknie ich następców. Inni biorą byka za rogi i działają szybko w nadziei, że zaboli, ale potem się poprawi, ludzie zapomną o nieprzyjemnościach i mając poprawę przed oczyma, jednak się nad ryzykantem ulitują. Tylko zwariowany polityk dobiera się obywatelom do skóry bez potrzeby.
Skoro ludzie krzywią się na ograniczenie wzrostu, nigdy nie zgodzą się na kurczenie dochodów. Choćby za sto lat ludzkość miała przez to zginąć. Dlatego tacy futurolodzy jak Lem są pesymistami i wątpią, by gatunek Homo sapiens potrwał zbyt długo na Ziemi. Ale podobno szczury i karaluchy są odporne na zanieczyszczenie środowiska. Życie więc będzie się pewnie toczyć dalej – już bez ludzi